Z Krystianem Kotynią, burmistrzem Krzepic, rozmawiamy na temat gminnych inwestycji (w tym o słynnej wizycie inwestorów z Chin), kontrowersjach związanych z tuczarnią, podwyżce jego własnego uposażenia i planach wyborczych
GK: Obcy kierowcy TIR-ów, którzy mijają miasto obwodnicą, mówią podobno przez CB radio: „Krzepice? Aaa, to tam, gdzie śmierdzi”. Ładna wizytówka miasta?
Krystian Kotynia: Nie, nie, nie zgadzam się z tym! To jest duża przesada. Tuczarnia jest od wielu lat, a teraz ten temat przerabiamy na każdej komisji rolnictwa, dziś też. I nawet ze strony Semper Veritas – bo byli ci panowie ze stowarzyszenia na komisji – padło, że przy tuczarni teraz nie śmierdzi.
GK: Owszem, jest lepiej, ale nadal są dni…
K.K.: Ale na pewno nie śmierdzi! Nie da się tuczarni zamknąć i zlikwidować. Teraz jeśli śmierdzi, to chyba tylko przy wietrzeniu chlewni i ewentualnie z wywietrzników.
GK: Może nie jestem co dzień w Krzepicach, ale pamiętam w sierpniu czy wrześniu takie popołudnie, gdy trudno było wytrzymać smród.
K.K.: Naprawdę znam opinie mieszkańców, sam często się przemieszczam po ulicy Dąbrowskiego, po ulicy Broniewskiego też. Jest nawet potwierdzenie prezesa Semper Veritas, że to jest zneutralizowane.
GK: Czyli jest lepiej?
K.K.: No prawie że dobrze.
GK: Czyli biogazownia nie jest już potrzebna?
K.K.: Cała moc samorządowa – czyli rada, komisje – wszyscy parliśmy do tego, żeby wybudować biogazownię, żeby nie śmierdziało. Bo taka była nasza wiedza na tamten czas, czyli około 4 lata temu, że biogazownia, po przepuszczeniu przez nią gnojowicy, zneutralizuje smród w 70%. Być może działanie naszych lokalnych grup spowodowało, że teraz „nie ma zmiłuj się” – i się poprawiło w kwestii smrodu.
GK: A czemu robiła to strona społeczna, a nie miasto?
K.K.: Miasto też pracowało w tej formie, żeby ten temat ogarnąć technologicznie. Też nie wiedzieliśmy, że można w taki sposób, jakby bez biogazowni, poprawić stan rzeczy.
GK: Mimo wszystko nie było mowy, że nie będzie ona już budowana.
K.K.: Jeśli się nie mylę, to firma zawiesiła pozwolenie na budowę biogazowni na dwa lata. Poprawa sytuacji, brak fetoru – to powoduje, że teraz może to tak funkcjonować. To jest nie tylko moje zdanie, że lepiej, żeby tuczarni nie było, ale to zdanie większości.
G.K.: Ale wspiera pan tę firmę?
K.K.: Nie, to jest nieprawda! Słyszę to nie tylko od pana redaktora. Nie wiem, dlaczego mi pan w ogóle zadał takie pytanie.
GK: No ale tak się mówi, tak się słyszy.
K.K.: Ale po co się tak mówi? Ja jestem burmistrzem i z każdym przedsiębiorstwem, z każdą firmą rozmawiam. Oczywiście, że nie tylko z tą jedną.
GK: A działka, która była obok tuczarni, o której stowarzyszenie mówiło, że była wykorzystywana przez firmę, a miasto nie brało za to ani grosza?
K.K.: Nie była wykorzystywana przez firmę. Pisaliśmy na ten temat dużo, składaliśmy dużo wyjaśnień. I nikt nie może nam zarzucić, że ta działka była wykorzystywana. Myśmy mieli podjętą uchwałę, która mówiła o zbyciu tych działek. A ogrodzenie istniało od lat, odkąd wybudowano tuczarnię, i nie było potrzeby tego demontować. Teraz, wskutek nacisków stowarzyszenia, zdemontowaliśmy to ogrodzenie. Nie ma go i jest wejście na te działki.
GK: Nie boi się pan o jakość wody w mieście?
K.K.: Absolutnie się nie boję. Są różne informacje ludzi, którzy znają się na tym lepiej lub gorzej, może trochę też podkręcają atmosferę wokół jakości wody. U nas woda jest bardzo dobra.
GK: Jeśli jest bardzo dobra, to po co stacja uzdatniania wody?
K.K.: Ależ niech pan tego nie łączy albo połączy mądrze! Nasza stacja uzdatniania wody ma prawie 60 lat. I ona naprawdę ma prawo się wyeksploatować. Wymaga przebudowy. Na tamte lata była bardzo dobra. Oczywiście przechodziła przeglądy, remonty, wymiany filtrów.
GK: Skróćmy: zużyła się i jest wymieniana na nową.
K.K.: I nowocześniejszą. Ta dotychczasowa była w technologii uzdatniania z podchlorynem, natomiast ta nowa, którą teraz mamy w budowie, uzdatnia wodę poprzez ozonowanie. To jest najnowsza technologia. Jeśli się w przyszłości zmienią normy w Unii, to… nie chcę straszyć tych ze starszymi stacjami, ale nasza będzie spełniała już i takie normy. To dlatego poszliśmy w tę jakby „najwyższą półkę” uzdatniania – przez ozonowanie.
GK: Przy okazji upałów w Krzepicach bywały problemy z dostępnością wody w sieci. To też się zmieni?
K.K.: Tak, szybciej odbywał się rozbiór wody, niż byliśmy w stanie przetłoczyć pompami przez dotychczasową stację uzdatniania. Teraz poprawi się nie tylko jakość, ale też szybkość dostarczania wody, bo czas od wydobycia wody do podania jej do sieci się skróci.
GK: I kiedy to się stanie?
K.K.: Terminy inwestycji są do jesieni 2018.
GK: Z innych inwestycji jest też robiony teraz GOK przy Częstochowskiej. Krzepice nie są duże, a mają już drugi budynek GOK-u przy Krótkiej. Miasto stać na dwa?
K.K.: Zadał pan pytanie, które się bardzo nie wpisuje w nasze kulturalne oczekiwania.
GK: To proszę to uzasadnić.
K.K.: To są dwa budynki, ale nie dwa domy kultury i proszę tak tego nie traktować. To są dwa obiekty tej samej jednostki. Ten budynek na Krótkiej to, doskonale pan wie, dar mieszkanki Krzepic na rzecz dzieci. On bezsprzecznie wymagał remontu i jest pięknie przebudowany. Służy jako obiekt, w którym prowadzone są zajęcia w wielu sekcjach artystycznych i kółkach zainteresowań. Różnych – bo jest i wokalna, i teatralna, plastyczna itd. Tam ćwiczą, przygotowują się, a później są prezentacje efektów tej ciężkiej pracy.
GK: To po co ten duży budynek?
K.K.: Ten duży budynek to jest historia Krzepic!
GK: I to z powodu historii ten remont?
K.K.: Nie, nie. Nie z powodu historii, tylko dlatego, że on ma swoją klasę, on ma wnętrze z salą widowiskową ze sceną, ma klimat. Substancja tego budynku, materiały, z jakich został wybudowany w tamtych latach – to naprawdę „krzyczało”, by ten obiekt wyremontować. Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby nasze obiekty gminne odstawały od współczesnych standardów. Prowadzona jest termomodernizacja na zasadzie docieplenia wełną, którą ostatnio stosuje się jako materiał jeszcze lepszy niż styropian. Docieplamy też strop. Wymieniamy instalacje w budynku, bo rury już pękają i są łatane. To w tym naszym domu kultury przy Częstochowskiej są prezentowane np. festiwale piosenki – mamy przecież przy szkole podstawowej zespół Wiolinki, trzy nasze orkiestry dęte, zespoły kół gospodyń wiejskich i wiele uzdolnionej artystycznie młodzieży. Tu obchodzimy święta, urządzamy uroczystości patriotyczne i rocznicowe.
GK: Czyli uważa pan, że miasto musi mieć takie miejsce ze sceną?
K.K.: Musi mieć. Musi być gdzie się spotkać, urządzić uroczystość, święto. Zapraszamy też przecież różnych artystów. Mamy nie tylko Dni Jakubowe, które są raz w roku i są imprezą plenerową. A w domu kultury, gdy jest jesień, plucha, spotykają się mieszkańcy, prezentowane są nasze talenty, które wcześniej ćwiczą w sekcjach artystycznych. Żeby takie nasze młode talenty można było zaprezentować, to jest do tego potrzebny taki obiekt, do którego może przyjść te 150 czy więcej osób. To jest mechanizm napędzający się w dwie strony, bo raz, że wyciągamy z domu rodzica, babcię, dziadka czy znajomych, a dwa, że dzieci podczas występów nabierają odwagi – i taki występ na scenie to jest też dla nich prestiż. Ja często widzę, jak rozwijają się te nasze talenty – od przedszkola przez szkołę po liceum. Inwestycja w warunki dla tego rozwoju to nie jest stracony grosz.
GK: O GOK-u przy Krótkiej powiedział pan, że pięknie wyremontowany. Ale były tu pewne kłopoty związane ze sposobem wykonania.
K.K.: Były.
GK: Dwa lata trwało zatrudnianie biegłego rzeczoznawcy, który miał je ocenić.
K.K.: Mamy jego opinię.
GK: Ale radni nie wiedzieli, że trwa wystawianie tej opinii, nie towarzyszyli temu. Czemu się to stało tak jakby za ich plecami?
K.K.: Nic za ich plecami!
GK: Ale na sesji padły pewne zastrzeżenia.
K.K.: O umowę. Ona jest, dałem ją do wglądu. Naprawdę nie mam nic do ukrycia. Opinia to też jest koszt. Najlepiej by było, gdyby usterki były usunięte w okresie gwarancji, bez jakichkolwiek opinii, bez kosztów. Decyzja radnych była skonkretyzowana: ma być rzeczoznawca. I był. Nie mogłem próbować nie wykonać takich dyspozycji radnych.
GK: A co z tym cieknącym tam tarasem?
K.K.: Jest w przebudowie, już połowa jest wykonana. Jest przywołany projektant. Bo okazuje się, że to nie tylko jakieś niedoróbki po stronie wykonawcy, ale też i projekt. I jak się spotkali inspektor nadzoru, projektant, wykonawca i rzeczoznawca, to wypracowali taką formę, że ma to gwarantować szczelność. No ale moim zdaniem po to był projekt, po to ktoś się podpisał pod nim i był wykonawca, który wiedział, jak to robić, że to miało być szczelne.
GK: Będziecie wyciągać konsekwencje wobec odpowiedzialnych?
K.K.: Mamy to na gwarancji, nic nie dokładamy. Jest tylko dyskomfort i ta opinia…
GK: …że miało być świetnie, a nie do końca wyszło.
K.K.: Tak – że nie do końca się można cieszyć. To zawsze smuci, ale jak znam życie, to nie zawsze da się takich mankamentów uniknąć.
GK: To inwestycje miasta, ale liczycie też na cudze inwestycje w mieście. Chodzi o specjalną strefę ekonomiczną. Byli u was Chińczycy. Podobno zobaczyli, że „tu na razie jest ściernisko”, do tego małe…
K.K.: To jest też nieprawda i pan to powtarza.
GK: To proszę powiedzieć, jaka była ich reakcja.
K.K.: „Ściernisko” to nie powiedzieli Chińczycy, tylko ktoś tak powiedział, gdy wcześniej była prezentacja strefy przez jej przedstawicieli. Proszę tutaj tego nie łączyć!
GK: Ale jaka była reakcja tych gości z Chin?
K.K.: Reakcja była taka, że to są ludzie bardzo małomówni…
GK: Czyli żadnych konkretów?
K.K.: A nie powiedziałem tak, a pan wchodzi mi w słowo.
GK: Taka moja rola.
K.K.: Próbuję panu i czytelnikom przekazać takie dość ostrożne wypowiedzi. Przekazaliśmy gościom z Chin całą paletę informacji. Odnośnie stawek, dojazdu, odległości od Gdańska, Warszawy, Katowic. To wszystko na mapach. Cała taka ciężka, ale bardzo precyzyjna informacja była z ich strony oczekiwana – i poprosili o nią. My oczywiście jesteśmy po to, żeby wypromować tę naszą strefę. Na każde pytanie potrafiliśmy odpowiedzieć. Powiem panu – choć może to jest nawet trochę zbyt odważnie, ale pan mnie sprowokował, bo mówi pan, że nic się nie dzieje. Już w październiku będzie ich kolejna wizyta. Ja o tym już wiem, a pan pierwszy się o tym dowiaduje. Choć nie mogę jeszcze zapewnić, czy to już będzie ten przełom, czy nadal będzie diagnozowanie naszych propozycji.
GK: W każdym razie dobrze, że jeszcze przyjeżdżają.
K.K.: Tak. Padła już nawet kwestia powierzchni, jaka ich interesuje. I to mnie przekonuje, że to zainteresowanie jest poważne. No, już może powiem, żeby tak całkowicie nie zgodzić się z tym pana „ścierniskiem” i że tu się nic nie dzieje. Wiele się dzieje.
GK: Czyli kiedy? Za miesiąc, za rok, za dwa?
K.K.: Bardzo nie lubię podawać takich informacji, że coś zamierzamy. Wolę podawać, że już budujemy, realizujemy, gdy jest konkret. Ale tu mnie pan sprowokował i chyba zmieniam – oby na krótko – te moje zasady. I powiem, że interesuje tę stronę, która tu z nami rozmawia, 10 hektarów gruntu. Z 19 hektarów, które jest w strefie. Może to zbyt ostro, ale niech pan teraz zreflektuje i siebie – bo przecież gdybyśmy to np. podzielili na działki po hektarze, nabudowali dróg i dróżek wewnątrz, uzbrojeń, a to by nie współgrało z oczekiwaniami tego inwestora? To może by poszedł gdzie indziej? Czyli nieraz jak się nie wie, jakie kto ma zapotrzebowanie na tereny inwestycyjne, to może lepiej się nie wychylać ze swoją mądrością, nie kroić terenu na działki i nie mówić, że to jest najfajniejszy podział. Mamy swoje walory. Jak dobre skomunikowanie. Stąd jest około 15-20 minut do budowanego węzła autostradowego…
GK: Tyle to chyba dopiero gdy powstanie obwodnica Kłobucka.
K.K.: (śmiech) Tak, teraz są korki, ale związane też z przebudową drogi. Wracając do tematu, znam też założenia co do przebudowy trasy kolejowej Tarnowskie Góry–Poznań. Dlatego też wycofaliśmy się z przejmowania dworca, bo może niech kolej tymi swoimi obiektami też się zajmuje. I ma być u nas „nitka” gazu, na którą mamy pozwolenie – i ja ciągle mówię, że to będzie zrealizowane i nie boję się tego mówić, choć trwa to już około 20 lat.
GK: Od naszego poprzedniego wywiadu niewiele się tu chyba zmieniło.
K.K.: Właśnie bardzo dużo się zmieniło! Czy pan pamięta jakąś gminę poza Krzepicami, która jeszcze się tym zajmuje? Teraz gaz ma być z Blachowni. Był pan świadkiem, jak przedstawiciel Górnośląskich Zakładów Gazowniczych podczas prezentacji strefy ekonomicznej mówił, że jeśli się nie uda uzyskać pozwoleń na gazociąg, to w Krzepicach będzie stacja, z której będzie rozprowadzany dowożony tu gaz. A jak potem powstanie sieć, to się połączy z nią też Krzepice. Wiem, że jesteśmy też w programie rządowym – bo się tym naprawdę zajmuję, jeżdżę w tej sprawie do Zabrza, do Warszawy, by przekonywać, że gaz jest nam bardzo potrzebny.
GK: Gdy już pojawią się inwestycje w strefie, mogą się tu zjawić też specjaliści, nowi pracownicy. I potrzeba mieszkań dla nich. Myślicie też w mieście o programie „Mieszkanie Plus”. To realne czy tylko chciejstwo?
K.K.: Wczoraj byłem z tym wnioskiem u pana wojewody w Katowicach. Wniosek był już wysłany, ale to jest za mało, bo trzeba za wnioskiem „pochodzić”, przekonać do niego. W tej chwili nie gwarantuję, że ruszy to budownictwo. Pierwsza nasza propozycja dotyczyła rejonu ulicy Mickiewicza. Po analizach zdecydowaliśmy się, że lepszą propozycją będzie rejon Kukowa. Podaliśmy do programu nasze działki – pan wojewoda dwa razy mnie pytał, czy to komunalne, bo niektóre samorządy nieprawidłowo wskazują tu grunty Skarbu Państwa. W planie zagospodarowania mamy dla tych działek budownictwo mieszkaniowe, jest tam sieć wodociągowa, kanalizacja też dochodzi.
GK: Papierkowo gotowe?
K.K.: Do tej pory nikt z rady czy komisji nie powiedział mi, że to jest zła propozycja i żeby się wycofać. Ten drugi wariant jest więc akceptowany. U pana wojewody byłem, by przekonać, żeby tę naszą północ województwa śląskiego zauważyć także w tym programie. Tak jak wcześniej ze strefą ekonomiczną, jak kiedyś może z obwodnicą miasta „wyjeździłem” – i mamy ją. Obwodnica, strefa, teraz „Mieszkanie Plus” i gaz – i takie trudne tematy, które sobie zadałem, będą rozwiązane.
GK: Będą tu pracownicy, to będą od rana do popołudnia zajęci. Co zrobią z dziećmi? Ze żłobkiem jakoś wam się nie pali. Lipie chyba wyprzedzi Krzepice.
K.K.: A może i wyprzedzi. Ja nie zazdroszczę.
GK: Ale co u was?
K.K.: A my mamy swoją politykę. I pracujemy…
GK: Politykę, żeby nie robić żłobka?
K.K.: A to jest pana zdanie. I pan to powiedział nie raz, nie dwa i nie pięć razy. A ja się z tym nie zgadzam i pan przez to nie mobilizuje, ale może zniechęca.
GK: Proszę więc powiedzieć, jaki jest stan tej sprawy.
K.K.: Mamy przygotowane warianty, ile to ma kosztować, gdzie to zlokalizować. A przecież są nie tylko żłobki. Są nianie. Tu na biurku mam całą informację o tym. Najpierw sami się musimy przekonać. Mamy określoną liczbę urodzeń – i takie dane też muszę skonsultować z komisją zdrowia, czy np. zapytamy rodziców, jak się będzie miało procentowo zainteresowanie żłobkiem do tych urodzeń. Bez dokładnej diagnozy, nawet poprzez ankietę, która będzie dokumentem złożonym przez rodzica, trudno podejmować decyzję.
GK: Ale kiedy to wszystko nastąpi?
K.K.: To już się dzieje, te analizy są prowadzone.
GK: Dostał pan teraz podwyżkę. Zasłużył pan?
K.K.: Tematu podwyżki bardzo nie lubię. Wie pan, jak było z moim uposażeniem przez lata.
GK: Owszem, było niższe niż u sąsiadów.
K.K.: Nigdy nie podnosiłem larum z tego powodu. Bo przecież nikt nikogo tutaj nie trzyma na siłę. Jeśli ktoś miał kiedyś taki pomysł, żeby tak burmistrza skrzywdzić, to tak było. A to jest ciężka praca. Jak kolegom, którzy mają wyższe ode mnie wynagrodzenia, nie zazdroszczę. To, że w stosunku do mnie tak postąpiono, pozostawiam bez komentarza.
GK: Wspomniał pan projekty, które chce doprowadzić do końca. Nie znudziło się panu „burmistrzowanie”? Ma pan świeże pomysły, czy może już tylko rutyna i czekanie na emeryturę?
K.K.: Jak się pracuje, to się nie nudzi. Ja sobie tego nie wyobrażam. Nie mam czasu dla wielu tematów, a wypadałoby – żeby nie tylko praca, ale też życie rodzinne, które jest i dla mnie bardzo istotne. A tu nawet gdy się ma wolne, to się ciągle jest myślami przy pracy. Nie umiem się od tego oderwać.
GK: To może pan chce odpocząć? Czy będzie pan ponownie kandydował?
K.K.: Naprawdę bardzo długo się zastanawiam. I to w każdej kadencji. To jest bardzo odpowiedzialna praca, bardzo absorbująca. To już drugie pytanie o kandydowanie z waszej redakcji w nieodległym czasie. Odpowiem tak samo: zastanawiam się, ale decyzję będę podejmował nie w tym roku i nie w pierwszym półroczu przyszłego roku.
GK: Wystawia pana PSL, który ostatnio ma niskie notowania. Nie zaszkodzi to panu?
K.K.: PSL jest dobrą partią – zgody, budowania, konsensusu. Ja na pewno nie zmienię barw. Bo tak się nie robi – nawet nie myślę o tym, bo tak nie można.
GK: A szanse PSL w powiecie jak pan ocenia?
K.K.: To zawsze jest loteria i niewiadoma. Bo w naszym samorządowym kandydowaniu każdy każdego zna. I moją dewizą jest, że moja kampania zaczyna się w następnym dniu po wygranych wyborach: zakasać rękawy i do pracy.
GK: Czyli jesteśmy w trzecim roku pana kampanii?
K.K.: Ulotki na parę dni przed głosowaniem mają znaczenie – do wyborcy trzeba dotrzeć, bo on jest bardzo ważny, najważniejszy. Ale istotne jest dostrzeganie i rozwiązywanie problemów na przestrzeni całej kadencji. Nieraz ludzie wypominają małe, a zbagatelizowane rzeczy i one mają znaczenie przy ocenie samorządowca. Nawet np. wybudowanie gdzieś drogi może mniej znaczyć, bo to jest traktowane, że „tak miało być”, bo od tego jest burmistrz, urząd, samorząd. Zdarza się też, że nawet małe załatwione sprawy jeszcze po latach potrafią się spotykać z ciepłym odbiorem mieszkańców. Ja już nieraz o nich zapomniałem, a ktoś mi przypomina: dobrze, że pan to zrobił, wyczyścił ten rów, naprawił mostek. Takie nawet niewielkie sprawy są też istotne.
GK: Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Jarosław Jędrysiak
Facebook
YouTube
RSS