Wywiad

Zawsze trzymamy się razem

Z pewnymi sytuacjami trudno mi było się zmierzyć. Z czasem trochę się jednak na to uodporniłam. Zrozumiałam, że w polityce jest tak, że nie zawsze krytykują, bo się należy krytyka, ale dla zasady, bo jest się na przykład w opozycji.
Zawsze trzymamy się razem

Jadwigę Zakrzewską, prywatnie żonę burmistrza Kłobucka, bardzo trudno było przekonać do spotkania i rozmowy, bo – jak mówi – bardziej od publicznych wystąpień woli dobrą książkę i swój ogród. W końcu jednak udało się spotkać i porozmawiać o tym, z czym przyszło jej się zmierzyć, kiedy jej mąż wygrał 3 lata temu wybory, co jest dla niej najważniejsze w życiu i jak najchętniej spędza czas

„Gazeta Kłobucka”: Przyzwyczaiła się już pani do tego, że mąż został burmistrzem?
Jadwiga Zakrzewska:
Już się przyzwyczaiłam (uśmiech). Zanim mąż podjął decyzję o wystartowaniu, długo o tym rozmawialiśmy. Nie ukrywam, że na początku byłam temu przeciwna. Wiedziałam jednak, że trudno mi go będzie odwieść od tej decyzji, bo od zawsze było tak, że realizował to, co sobie zaplanował. Inną sprawą jest natomiast to, że ciężko mi – zresztą pewnie jak wielu kobietom mającym mężów na takich stanowiskach – pogodzić się z tym, że przez większość czasu nie ma go w domu, nawet w weekendy.

GK:Wcześniejbyłoinaczej?Przecież mąż również był aktywny. Działał jako radny, prezes LGD „ZielonyWierzchołek Śląska”.
J.Z.:
Zgadza się, ale nie w takim stopniu. W zasadzie to odkąd został prezesem stowarzyszenia „Jagiellończycy” w 1996 roku, to ciągle był czymś pochłonięty. Zbudowanie od zera największej w Częstochowie organizacji kupieckiej wymagało ogromnej pracy. Do tego działał w kłobuckim samorządzie jako radny, był prezesem klubu sportowego w naszej rodzinnej miejscowości. Znam go od lat i wiem, że jeśli się w coś angażuje – to na sto procent, więc kiedy wygrał w 2014 roku wybory na burmistrza, oddał się temu bez reszty.

GK: A pani została sama, w dodatku z całym domem na głowie.
J.Z.:
No właśnie. Z jednej strony to rozumiem – mąż dostał od mieszkańców duży kredyt zaufania i chce wywiązać się ze swoich obietnic wyborczych. Domem i wszystkimi codziennymi sprawami rzeczywiście zajmuję się teraz wyłącznie ja. Czasami, kiedy jestem na niego zła, śmieję się, że się wyprowadzę do Częstochowy. Syn z synową żartują, że ciekawe, kiedy tata się zorientuje, że mnie nie ma (śmiech).

GK: Nie lubi pani publicznie pojawiać się z mężem.
J.Z.:
Z mężem lubię, ale nie publicznie (uśmiech). Jestem domatorką, wolę spędzać czas z rodziną, tutaj czuję się dobrze. Mamy trzech synów, duży dom, o który trzeba zadbać, ogród. Naprawdę mam co robić po pracy. Poza tym wydaje mi się, że to również kwestia charakteru. Są osoby, które lubią wystąpienia publiczne i „blask fleszy”, sprawia im to przyjemność. Ja akurat do nich nie należę.

GK: Ale w końcu musiała pani przełamać tę barierę.
J.Z.:
Nie musiałam, ale zrozumiałam, że są sytuacje, kiedy powinnam towarzyszyć mężowi z szacunku do osób, które nas wspólnie zapraszają.

GK: Musiała się też pani zmierzyć z krytyką, która niejednokrotnie spływa na każdego burmistrza czy wójta.
J.Z.:
Z tym było bardzo trudno. Na początku bardzo przeżywałam internetowy hejt i ataki, zwłaszcza jeśli wiedziałam, że są one bezpodstawne.

GK: I pewnie był żal do męża, że gdyby nie wystartował, toby tego wszystkiego nie było…
J.Z.:
Wie pani, są osoby, które obejmują takie stanowiska dla pieniędzy. Mąż, zanim został burmistrzem, zarabiał dobrze, więc na pewno nie został burmistrzem Kłobucka dlatego, aby poprawić naszą sytuację finansową, tylko dlatego, aby coś dobrego w tej gminie zrobić. Początki rzeczywiście były dla mnie trudne. Z pewnymi sytuacjami trudno mi było się zmierzyć. Z czasem trochę się jednak na to uodporniłam. Zrozumiałam, że w polityce jest tak, że nie zawsze krytykują, bo się należy krytyka, ale dla zasady, bo jest się na przykład w opozycji. Mimo wszystko i tak wciąż dużo nas to z synami kosztuje i wciąż przeżywamy wszystkie negatywne rzeczy wokół męża. Zresztą, on sam również.

GK: Jesteście małżeństwem 32 lata. Zawsze było kolorowo?
J.Z.:
Oczywiście, że nie! I nadal bywa, że nie jest (śmiech). Ale myślę, że tak jest w każdym małżeń- stwie. Spotkaliśmy się w 1981 roku, to były trudne czasy. Skończyłam liceum ekonomiczne w Kłobucku i jako 20-latka podjęłam pracę w dziale kadr Miejskiej Spółdzielni Zaopatrzenia i Zbytu w Kłobucku. Pobraliśmy się bardzo młodo, na świecie pojawił się pierwszy syn. Mąż jeździł zarabiać za granicę, pomagaliśmy moim rodzicom w gospodarstwie rolnym, a oni pomagali nam przy dzieciach. Kiedy rozpoczęliśmy budowę domu, byłam z drugim synem w ciąży, na podwórku była produkcja pustaków (uśmiech). Mąż śmieje się, że dopiero kiedy na świecie pojawił się trzeci syn, Patryk, poczuł, co to prawdziwe ojcostwo. Myślę jednak, że w życiu najważniejsze jest to, aby rodzina trzymała się razem.

GK: I u was to się sprawdza?
J.Z.:
Myślę, że tak. Nawet w najtrudniejszych momentach możemy na siebie liczyć i pomagać sobie wychodzić z kryzysów.

GK: Pochodzi pani z wielodzietnej rodziny, być może stamtąd wyniosła pani takie przeświadczenie.
J.Z.:
Tak, mam dwóch braci i dwie siostry. I myślę, że coś w tym jest. Kiedy rodzice szli do pracy, musieliśmy opiekować się młodszym rodzeństwem. W naszym domu było podobnie. Oczywiście czasy były już inne, ale myślę, że nasi synowie również wynieśli z domu taki model i mocno się wspierają w każdej sytuacji.

GK: Kto w państwa małżeństwie częściej ustępuje?
J.Z.:
Zdecydowanie ja. Nie potrafię się długo nie odzywać po sprzeczce. Natomiast prawda jest taka, że jesteśmy trochę taką włoską rodziną, nic nie udajemy. Jeśli się kłó- cimy, to prawdziwe, a jeśli jest dobrze, to nikt i nic nie jest w stanie tego zmienić.

GK: Wspominała pani, że zaraz po ogrodzie największą pani pasją są antyki.
J.Z.:
To prawda, miłością do nich zaraziła mnie siostra męża. Śmieję się, że dzisiaj uczeń przerósł mistrza, bo rzeczywiście mamy ich w domu całe mnóstwo. Nie lubię nowoczesnych wnętrz, zdecydowanie lepiej czuję się w tradycyjnym stylu, który moim zdaniem daje poczucie ciepła w domu. Podobnie jest w naszym ogrodzie, w którym jest mnóstwo kwiatów.

GK: Pani mąż zadeklarował, że wystartuje w jesiennych wyborach samorządowych i będzie ubiegał się o reelekcję. Popiera pani tę decyzję?
J.Z.:
Akceptuję ją (uśmiech). Widzę, ile pracy wkłada każdego dnia, aby zrealizować to, co zaplanował, i ile go to kosztuje. Dlatego rozumiem, że chciałby dokończyć wszystko to, co zaczął.
G.K.: Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Magdalena Kurzak

Zobacz komentarze (1)

1 Komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wywiad

Masz ciekawy temat? Zadzwoń!

Tel. 34 317-33-23

Więcej w Wywiad

Zna Pan już swoich konkurentów? Nie znam, a plotkami się nie zajmuję

Magdalena Kurzak11 lutego 2024

Kłobuck nadal jest dla mnie najważniejszy

Magdalena Kurzak10 kwietnia 2023

„Mam poczucie ogromnej krzywdy”

Magdalena Kurzak15 czerwca 2022

Spalarnia przy Długosza – wojna polityczna czy realny problem?

Jarosław Jędrysiak25 kwietnia 2022

Co się stało z kłobuckimi inwestycjami?

Jarosław Jędrysiak28 września 2021

„W życiu wszystko dzieje się po coś”

Redakcja29 listopada 2020