PRZEPISY. Ileż emocji wywoływały w społeczeństwie plany budowy licznych elektrowni wiatrowych w naszej okolicy. Zmiana przepisów to wszystko wyciszyła. Czy szykuje się powrót ku dawnej swobodzie realizowania takich inwestycji?
Z jednej strony wszystkim na ogół wiadomo, że energię z wiatru warto czerpać. Z drugiej – chciano po nią sięgać w taki sposób, że mieszkańcy terenów, na których miało się to dziać, przestawali widzieć korzyści, a masowo wyrażali niezadowolenie i sprzeciw. Budowę wiatraków zastopowało przyjęcie w przepisach kryterium 10H – czyli takiego, że minimalna odległość wiatraka od budynków mieszkalnych musi wynosić dziesięciokrotność jego wysokości. Momentalnie miejsc na wiatraki ubyło. A u nas, przypomnijmy, miały powstawać w każdej gminie. I choć oczywiście nie taki diabeł straszny, jak go malowano, to… mielibyśmy dziś w powiecie las tych konstrukcji, gdyby obowiązywały dawne przepisy. I wielu miałoby poczucie, że na tym coś traci, a nie zyskuje niczego namacalnego.
Złagodzą kryterium?
Czy wkrótce może wrócić dawna sytuacja, w której znów będą plany budowy także u nas wielu wiatraków, a mieszkańcy znów będą z tego powodu emocjonować się i szukać sposobów na protest? Propozycja powstała w senacie. Kilka senackich komisji na wspólnym posiedzeniu zrealizowało pierwsze czytanie projektu nowelizacji ustawy o inwestycjach w elektrownie wiatrowe. Chodzi tu o trzy poprawki. Komisje opowiedziały się za przyjęciem projektu ustawy z trzema poprawkami. Generalnie chodzi o złagodzenie kryterium odległości między wiatrakiem a zabudową. Obecne, 10H, oznacza w praktyce zwykle wymagane dwa kilometry między wiatrakiem a domami.
Ograniczenie działa w obie strony
Celem zmian – przynajmniej wedle deklaracji – nie jest przywrócenie sytuacji, która generowała konflikty społeczne. Chodzi o dostrzeżony z biegiem czasu problem. Reguła 10H nie tylko blokuje możliwość budowy wiatraka w odległości od zabudowań mieszkalnych mniejszej niż dziesięciokrotność jego wysokości. Działa też w drugą stronę – i poważnie ogranicza możliwość budowania budynków w tak dużej strefie wokół wiatraka. Podkreśla się tutaj, że dotyczy to także farm już wcześniej istniejących i jest przykładem poważnego ograniczenia możliwość dysponowania nieruchomościami. W tym na cele budowlane.
Mówi się zatem o zmniejszeniu wymogu z 10H do 5H. Właściciele nieruchomości w rejonie istniejących wiatraków odzyskaliby swobodę dysponowania nimi. Nieruchomości takie nie byłyby tak narażone na utratę wartości. W założeniu tej koncepcji jest jednak odblokowanie kryterium tylko dla zabudowy mieszkalnej. To znaczy jeśli ktoś decydowałby się budować bliżej istniejącego wiatraka, to miałby taką możliwość – powiedzmy – na własne ryzyko. Mógłby się budować już kilometr od 200-metrowej elektrowni. Natomiast nie uległby zmianie wymóg budowy nowych elektrowni w dotychczas określonej odległości.
Samorządy chcą jeszcze mniej?
Być może wielu pamięta, jak dziwnie nieraz zachowywały się w sprawie wiatraków lokalne samorządy. Niby deklarowano, że popierane są protesty mieszkańców, jednocześnie jakby sprzyjano tym inwestycjom. Najbardziej chyba jaskrawy przykład mieliśmy w gminie sąsiadującej z powiatem kłobuckim w Opolskiem – o czym wówczas pisaliśmy, bo wielkie wiatraki miały stanąć tuż koło miejscowości będących już „za miedzą”, w naszym powiecie. Tu jednak samorządy też podkreślają problem blokowania przez istniejące wiatraki możliwości rozwoju nowej zabudowy. W kontekście inicjatywy, którą zajmowały się senackie komisje Ogólnopolskie Porozumienie Organizacji Samorządowych przyjęło stanowisko, w którym podkreśla potrzebę zmniejszenia wymaganej odległości lokalizowania budynków mieszkalnych w sąsiedztwie elektrowni wiatrowych i wydłużenia terminów wcześniej rozpoczętych postępowań – na starych jeszcze zasadach. Także na naszym terenie, konkretnie w gminie Popów, dyskutowano swego czasu o ograniczeniach w rozwoju miejscowości, jakie wygenerowały nie tylko same wiatraki, ale bardziej jeszcze sztywny przepis, który po prostu uniemożliwia budowanie się blisko elektrowni – nawet jeśli ktoś chce. Samorządy we wspomnianym stanowisku idą jeszcze dalej i sugerują zapis o minimalnej odległości 500 metrów. W praktyce przy obecnej wysokości większości wiatraków byłoby to coś na kształt kryterium 2,5H – jeśli tak to można określić.
Ograniczenie możliwości dysponowania nieruchomościami wydaje się faktycznie uciążliwe. Jeżeli ktoś ma nieruchomość blisko istniejącego wiatraka, to wprowadzeniem limitów odległości uniemożliwiono mu pełne korzystanie z niej. Przepis, wydaje się, powinien dotyczyć tylko nowych elektrowni, a nie tych, które postawiono na dawnych zasadach i również bliżej zabudowy. Jest też takie ryzyko, że jeśli rozkwitnie budownictwo blisko wiatraków, zniknie argument, że odsuwanie tych inwestycji od budynków o dziesięciokrotność wysokości ma sens. I wtedy możliwe, że wojny o tego rodzaju inwestycyjne plany znowu wrócą. Doskonale wszak wiemy, jak zmienne potrafią być w Polsce przepisy i jak mocno zależą od widzimisię władzy i grup interesu.
Facebook
YouTube
RSS