

Ratusz nie może usuwać odpadów niebezpiecznych z Kamyka, dokąd nie ma rozstrzygnięcia z sądu, czyja jest działka i dokąd trwa postępowanie w prokuraturze. Zresztą byłoby dobrze, gdyby się okazało, że to nie gmina ma usuwać te chemikalia, bo koszty będą gigantyczne – i zabraknie na drogi i inne inwestycje. Niestety był już jeden wyciek z beczek. Czy groźny?
O tym, że do Kamyka zwieziono odpady niebezpieczne już pisaliśmy, a sprawa jest zresztą dość szeroko znana. W końcu września jeden z mieszkańców zgłosił służbom, że zauważył plamę obok bramy hali, w której odpady się znajdują. Co zrozumiałe, uznał po prostu, że to wyciek ze składowiska. Interwencję podjęli strażacy. Stwierdzono, że może to być stara plama, a do wycieku nie doszło. Takie informacje burmistrz przekazywał na sesji 26 września. Z kolei 29 września miały miejsce oględziny nieruchomości, gdzie składowane są odpady – tym razem dokładniejsze, z otwarciem hali, z udziałem policji i za wiedzą prokuratora. Wykazały one wyciek substancji z jednego z pojemników, który przechylił się i uszkodził. Wyciek zabezpieczono. Nie był wielki – może z 10 litrów. Strażacy podczas interwencji już wewnątrz hali, po wycieku, nie stwierdzili w pomiarach przekroczenia norm bezpieczeństwa. To akurat informacja dobra. Ale czy uspokaja? Problem jest aktualny. Zarówno z potencjalnym zagrożeniem ze strony tej ekologicznej bomby – bo mieszkańcy nie kryją obaw – jak i z tym, że może to gmina ostatecznie zapłaci za wywóz trucizny. A to kwoty idące w miliony.
Specjalna informacja burmistrza
Krótko po pierwszej interwencji, 26 września, Jerzy Zakrzewski informował radnych o bieżących działaniach gminy w zakresie tego problemu.
– Sprawa prowadzona jest dwutorowo. Jedno z postępowań prowadzi prokuratura. Hala jest zaplombowana przez policję i nikt bez zgody policji nie może tam wchodzić. Mamy potwierdzenie, że nie ma skażenia gleby. Pozostaje kwestia zleconego badania powietrza – mówił burmistrz na sesji nadzwyczajnej. – Do sądu wystąpiliśmy o informację, czy spadek został przyjęty czy odrzucony – dodał.
Kwestia spadku jest dla miasta kluczowa. Po śmierci właściciela obiektu, w którym są składowane odpady, chemikalia musi usunąć spadkobierca. Jeżeli spadek nie zostanie przyjęty, to może nie być nikogo zobowiązanego do pozbycia się problemu. Sprawa może spaść na gminę.
Grozi katastrofa finansowa
Gdyby doszło do konieczności natychmiastowego usunięcia odpadów, ratusz musiałby się tym zająć mimo gigantycznych kosztów. Na razie trwa postępowanie w prokuraturze, więc formalnie nie jest stwierdzone, co ma się dziać dalej z tymi porzuconymi do Kamyka odpadami. Burmistrz mówił jednak radnym o takiej perspektywie.
– Proszę wziąć pod uwagę, że może dojść do takiej sytuacji, że jeżeli będziemy musieli to usunąć na własny koszt, to gmina przez najbliższe wiele lat wykreśli wszystkie inwestycje i wszystkie zadania z budżetu gminy – powiedział Jerzy Zakrzewski.
Tu warto krótko wspomnieć, w jaki sposób do podobnych sytuacji dochodzi – bo każdy może być narażony na problem. Ktoś wynajmuje działkę lub – jak w Kamyku – halę. Niby ma tam być prowadzona jakaś niewinna działalność. Tymczasem zwozi tam odpady. Potem momentalnie firma najmująca nieruchomość znika, przestaje istnieć. Odpowiedzialnych nie da się ustalić. Właściciela śmieci nie da się określić. Ktoś w ten sposób pozbywa się odpadów, których utylizacja kosztuje miliony, a z problemem zostaje ofiara, która wynajęła nieruchomość. Albo gmina, gdy okazuje się, że i właściciela nieruchomości nie ma. Co więcej, zdarza się, że tu czy tam odpady przywożone są w ogóle pod osłoną nocy, bez wiedzy właściciela działki, który potem zostaje z problemem. Takie sytuacje też niedawno były w naszym powiecie. Po prostu trzeba być wyczulonym na podobne sprawy. Żeby nie doprowadzić do katastrofy siebie. Skutki mogą dotknąć także całą gminę.
Gigantyczne koszty
Wstępnie szacuje się, że koszt usunięcia i utylizacji odpadów niebezpiecznych zwiezionych do Kamyka to około 5 milionów złotych. Choć tak właściwie nikt nie zdecyduje się podać konkretnej kwoty, bo nie wiadomo dokładnie, co jest w każdej z beczek. Dostęp do nich pozwolił dotąd sprawdzić tylko część z nich. Podczas sesji nadzwyczajnej rozmawiano o okolicznościach, w których gmina musiałaby pilnie odpady usuwać. Tak stałoby się, gdyby stwierdzono, że jednak badania pokazują, że następuje jakaś emisja do otoczenia. Przy czym może to być nie tylko wyciek, ale i obecność substancji w powietrzu.
Na wynik badań powietrza ciągle się jeszcze oczekuje.
Rozstrzygnięcie kwestii spadku przesądzi, czy to gmina zostaje z problemem. Burmistrz mówił podczas sesji nadzwyczajnej, że dopóki takich informacji oficjalnie nie ma, to ratusz nie ma nawet możliwości zajmowania się usuwaniem odpadów. Poza tym trwa postępowanie prokuratorskie, a to oznacza, że dowodów w sprawie usuwać nie można ot tak.
Sprawa ciągle w toku
Na sesji zwyczajnej w październiku powróciły pytania o stan sprawy.
– Czy mamy informacje w kwestii przyjęcia spadku przez rodzinę? Czy na tym etapie gmina szukała rozwiązań dotyczących refinansowania utylizacji tych odpadów? – pytał radny Bartłomiej Saran.
– Nie mamy jeszcze potwierdzenia z sądu co do spadku. A tylko na informacji z sądu możemy się opierać – odpowiadał Jerzy Zakrzewski. – Co do utylizacji, chciałbym zdementować informacje, jakie pojawiły się na sesji rady powiatu, że ma ona kosztować 15 milionów. Nie wiem skąd to wyliczenie ktoś bierze, chyba żeby zabłysnąć – dodał.
O wsparcie gmina może wnioskować do Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska, do wojewody.
– Na tym etapie wnioskowanie nie byłoby poważne, bo nie znamy nawet kwoty. Na dziś stan sprawy nadal jest taki, że odpady te powinien uprzątnąć właściciel. Dokąd trwa postępowanie prokuratorskie, jest to też dowód w sprawie – wyjaśniał Zakrzewski.
Pozostaje jedynie cień szansy, że problem nie obciąży finansowo gminy. Burmistrz zwracał uwagę na to, w jaki sposób ta sprawa bywa obecnie komentowana.
– Nie wszyscy wypowiadający się na ten temat biorą pod uwagę, że gmina jest w tej sprawie pokrzywdzona, a traktuje się nas, jakbyśmy byli jej sprawcą – podkreślił burmistrz. – Wypowiadane są czasem bzdury, których nie da się nawet komentować – ocenił.
Jeżeli na gminę spadnie obowiązek pozbycia się chemikaliów z nieruchomości, którą ktoś wynajął komercyjnie, to skutki odczuje każdy mieszkaniec. Pośrednio – bo wymuszone wstrzymanie inwestycji oznaczać będzie dłuższe czekanie na naprawy dróg, na budowę potrzebnej infrastruktury. Ktoś pozbył się problemu, podrzucił chemikalia, by nie płacić za ich utylizację. Być może pośrednio zapłacą za niego mieszkańcy gminy Kłobuck. Wygranych w tej sprawie po naszej, lokalnej stronie nie będzie żadnych. (jar)
Facebook
YouTube
RSS