1 września 1939 r. większość mieszkańców Kłobucka i okolicznych wiosek, w obawie przed działaniami wojennymi, pośpiesznie opuściła miasto, udając się z dobytkiem na furmankach, rowerach i pieszo, często ze zwierzętami, w kierunku wschodnim. Niektórzy dotarli aż do Wisły. W czasie drogi kolumny uchodźców były wielokrotnie bombardowane i ostrzeliwane przez lotnictwo niemieckie. Wielu uciekinierów poległo i zostało rannych. Zawracani przez wojsko niemieckie, które wyprzedziło uciekających, wracali do domów nawet po dwóch tygodniach tułaczki
Spośród nielicznych, którzy z różnych powodów nie zdecydowali się na ucieczkę, niektórych spotkał tragiczny los. Już w pierwszych dniach wojny najeźdźcy pokazali swoje bestialstwo wobec Polaków. W dniach 1-4 września hitlerowscy barbarzyńcy zamordowali w Kłobucku i najbliższej okolicy (Łobodnie) około 30 niewinnych, cywilnych osób. Między innymi zastrzelono na ulicy Długosza Piotra Grzybowskiego i Walentego Korkusa, Józefa Kempę zabito bagnetem na podwórzu własnego domu, w swoim domu zastrzelony został Władysław Kluska z dwoma synami, dwuletnim Stefanem i trzyletnim Czesławem. W Łobodnie zastrzelona została trzyosobowa rodzina Gallów z Kłobucka. Z rąk hitlerowców zginęli wówczas jeszcze: Stefan Kędziora, Karol Wilk, Władysław Pietrzak, Michał Zając, Kazimierz Jarząbek, Antoni Nabiałczyk, Leon Nabiałczyk i inni.
W pierwszych dniach września w Kłobucku spalonych zostało około 20 budynków przy głównych ulicach 3-Maja i Wieluńskiej, nie w wyniku działań bojowych, lecz celowo podpalonych przez żołnierzy Wehrmachtu.
3 września, za straty poniesione w bitwie w rejonie Łobodna, żołnierze Wehrmachtu w odwecie spalili wiele gospodarstw w tej wsi, a zastraszoną ludność spędzili na łąki w pobliżu rzeki Okszy przy drodze w kierunku Miedźna, grupując mężczyzn po jednej stronie, a kobiety z dziećmi po drugiej stronie drogi. Powracających z ucieczki ludzi kierowali do zgromadzonych na łąkach. Niemieccy żołnierze przygotowali stanowiska karabinów maszynowych gotowych do strzelania. Zgromadzeni ludzie byli przekonani, że za chwilę wszyscy zostają rozstrzelani, lecz Niemcy oczekiwali na dalsze rozkazy. Po pewnym czasie nadszedł rozkaz, aby zgromadzonych ludzi uwolnić. Ze szczególnym okrucieństwem najeźdźcy traktowali mieszkańców Kłobucka wyznania mojżeszowego. Poczynając od poniedziałku 4 września, żołnierze niemieccy zaczęli zmuszać Żydów do pracy. Zapędzano ich do różnych robót, często bezsensownych lub wyjątkowo ciężkich. W trakcie pracy Niemcy dodatkowo dręczyli ich, przede wszystkim bili. Każdego dnia Żydzi musieli stawiać się na Rynku, gdzie Niemcy bestialsko zamęczali ich „gimnastyką”. Polegała ona na wielokrotnym powtarzaniu swoistej, niezwykle ciężkiej musztry. Wymęczonych tą „gimnastyką” pędzono do prac na terenie miasta lub okolicznych lasów. Żydzi, od 11-tego roku życia aż do ukończenia 55 lat, musieli każdego ranka zbierać się na Rynku, aby następnie pod nadzorem żandarmów udać się do przydzielonej im pracy. Trwało to aż do czasu likwidacji kłobuckiego getta.
W czwartym dniu wojny, w poniedziałek 4 września 1939 roku, niemiecki komendant wojenny zarządził zgromadzenie mieszkańców Kłobucka, którzy nie opuścili miasta w obawie przed działaniami wojennymi, na placu szkolnym w celu ogłoszenia obowiązujących surowych praw wojennych.
Zastraszeni okrucieństwem najeźdźców, którzy w sobotę i niedzielę dokonali w Kłobucku kilkanaście mordów i podpaleń wielu zabudowań, mieszkańcy dość licznie przybyli na wyznaczone miejsce.
Wobec trudności porozumienia się z zebranymi komendant niemiecki wybrał na tłumacza kłobuckiego fryzjera Józefa Sz., który, znając język niemiecki, sam zaoferował swoje usługi najeźdźcom, zapewniając, że od dawna czekał na ich przybycie. Wykorzystując ten fakt Niemcy mianowali Sz. burmistrzem Kłobucka. Miał on odtąd wykonywać różne niepopularne zarządzenia okupanta. Okazał się gorliwym sługusem, zachowywał się brutalnie i arogancko w stosunku do mieszkańców Kłobucka, szczególnie prześladując Żydów.
Jednak niezbyt długo trwało jego burmistrzowanie, bo tylko dwa tygodnie, gdyż okazał się zwykłym złodziejem. Za to pospolite przestępstwo usunięto Sz. z funkcji burmistrza, a w listopadzie 1939 roku wojskowy sąd niemiecki skazał go na 5 lat więzienia.
Osadzono go w obozie koncentracyjnym w Dachau.
19 września 1939 r. stanowisko burmistrza Kłobucka objął Stefan Olszyński, właściciel majątku z Libidzy, wyznaczony przez prezydenta Rejencji Opolskiej, Rudigera, który z ramienia Wehrmachtu zarządzał administracją cywilną. Duże znaczenie w tej decyzji Niemców miało jego pochodzenie oraz znajomość języka niemieckiego. Ojciec Stefana Olszyńskiego, Wacław, jako obywatel Wielkopolski, będącej pod zaborem pruskim, służył w gwardii króla Wilhelma IV, późniejszego cesarza, stąd Niemcy liczyli się z nim. Rodzina Olszyńskich była wyznania ewangelickiego. Jako burmistrz wielokrotnie narażał się władzom niemieckim, stając w obronie mieszkańców Kłobucka. Na początku 1941 r. Niemcy zażądali od Stefana Olszyńskiego podpisania volkslisty. Odmówił, później trzykrotnie jeszcze odmawiał żądaniom Niemców, z tego powodu został pozbawiony urzędu, aresztowany i osadzony w KL Auschwitz i tam przez hitlerowców zamordowany.
8 października 1939 r. ukazał się dekret Hitlera „O podziale i zarządzaniu terenów wschodnich”. Wprowadzał on podział zajętych terenów Polski na tzw. Generalne Gubernatorstwo (GG) oraz ziemie włączone do III Rzeszy. Przedwojenny powiat częstochowski podzielony został na dwie części. Zachodnia cześć powiatu włączona została do Rzeszy i znalazła się w Rejencji Opolskiej, wschodnia, z Częstochową, została w Generalnym Gubernatorstwie. Granica pomiędzy terenami włączonymi do Rzeszy a Generalną Gubernią przebiegała tak jak obecnie wschodnia granica powiatu kłobuckiego, z tym że wieś Czarny Las i okoliczne wioski znalazły się na terenach włączonych do Rzeszy (zamieszkiwali tam koloniści niemieccy). Na szosie z Kłobucka do Częstochowy było przejście graniczne. Przy przekraczaniu granicy Polaków obowiązywało posiadanie przepustki wydawanej przez władze okupacyjne. Na przyłączonych do III Rzeszy terenach 22 listopada 1939 r. wprowadzono markę niemiecką, jako jedyny legalny środek płatniczy. 8 października 1940 r. zmieniono w Kłobucku nazwy ulic na niemieckie. Także nazwa miasta miała być zmieniona na „Klobstadt”, jednak z niewiadomych powodów do końca okupacji nie wprowadzono nowej nazwy i pozostała nazwa Kłobuck.
W pierwszych dniach września 1939 roku na ziemi kłobuckiej – wówczas były to północno- -zachodnie tereny powiatu częstochowskiego – miały miejsce wydarzenia, jakich nie odnotowano podczas wojen, jakie na przestrzeni dziejów przetaczały się przez te tereny. Nie było wsi czy miasteczka, w których ludzie w następstwie hitlerowskiej napaści nie doznali cierpień i zniszczenia ich dorobku. Wielu straciło swe życie
Pierwsze ofiary padły od niemieckich bomb. Niemieccy lotnicy nie tylko bombardowali polskie pozycje wojskowe, ale zrzucali bomby na miasta, wsie i zamieszkałe osiedla, ostrzeliwali z broni pokładowej gromady uciekających przed frontem cywilnych ludzi, polowali nawet na pojedyncze osoby, chcące się ukryć przed niemieckim lotnikiem w przydrożnym kartoflisku. Najwięcej ofiar padło już po zajęciu terenu przez Wehrmacht, bowiem niemieccy żołnierze podpalali domy, a mieszkańców zabijali. W wielu przypadkach zabijali ludzi w ich własnych domach, zagrodach i na podwórkach, w innych przemocą ściągali na wyznaczone miejsca i tam rozstrzeliwali. Nie brak było faktów wyjątkowego okrucieństwa hitlerowców.
Szczególnego okrucieństwa doznała ziemia lipska ( gmina Lipie), a zwłaszcza Parzymiechy i Zimnawoda. 1 września 1939 roku w rejonie Parzymiech rozpoczęła się niespodziewana bitwa pomiędzy oddziałami niemieckiej 19. Dywizji Piechoty, nacierającej na ten kierunek od strony Praszki, a jednostkami polskimi. Niemcy nie spodziewali się na tym kierunku żadnych polskich oddziałów. Pozycje w rejonie Parzymiech obsadził w nocy z 31 sierpnia na 1 września Oddział Wydzielony z 30. Dywizji Armii Łódź. Niespodziewana obecność Polaków w tym rejonie była dla Niemców absolutnym zaskoczeniem – będąc pewni, że nie ma tu polskich żołnierzy, zamierzali bez walki zająć teren aż po rzekę Wartę w rejonie Raciszyna-Działoszyna. We wczesnych godzinach porannych Niemcy bez walki opanowali Zimną Wodę (dziś Zimnowoda – dop. red.). W odległych o kilometr Parzymiechach Niemcy napotkali na zaciekły opór stawiany przez żołnierzy polskich. W kilkugodzinnej bitwie w rejonie wsi Giętkowizna – Parzymiechy – Rozalin dywizja niemiecka została powstrzymana i poniosła znaczne straty. Po wycofaniu polskich oddziałów Niemcy, będąc przekonani, że ludność cywilna brała aktywny udział w walce, rozpoczęli masakrę polskiej ludności, trwającą przez dwa dni. 2 września w Parzymiechach wymordowano prawie wszystkich mieszkańców, którzy pozostali we wsi.
Z gminy Lipie zginęło wówczas około 150 osób. Jedną z grup, liczącą około 10 osób, Niemcy spalili w stodole pod wsią Grabarze. Ze 131 zabudowań ocalały jedynie 3, reszta została z premedytacją spalona.
W piwnicy na plebanii w Parzymiechach schroniło się kilkanaście osób wraz z miejscowym proboszczem ks. Bonawenturą Metlerem i wikarym ks. Józefem Daneckim, którzy – uspakajając wystraszonych mieszkańców – modlili się z nimi. 2 września około godz. 10. wpadli do tej piwnicy żołnierze niemieccy i, krzycząc oraz popychając zebranych, nakazali wyjść na zewnątrz. Niemcy wystąpili z oskarżeniem, że z zabudowań parafialnych i z wieży kościoła ostrzelano wojska niemieckie. Po południu w lesie wsi Lindów odbył się sąd polowy nad ks. Metlerem, ks. Daneckim i organistą I. Sobczakiem. Zarzucono im ostrzeliwanie oddziałów niemieckich z budynków parafialnych i z wieży kościoła, przy czym ks. Metler został uznany za przywódcę partyzantów. Egzekucja skazanych odbyła się w Jaworznie.
Ks. Bonawentura Metler był wszechstronnie wykształconym kapłanem, miłośnikiem nauk przyrodniczych oraz astronomii. W Parzymiechach na wieży kościoła miał małe obserwatorium astronomiczne, co być może stało się powodem posądzenia go, że dawał polskim żołnierzom znaki o ruchach wojsk niemieckich. Staraniem ks. Metlera w parku jasnogórskim w Częstochowie wybudowane zostało obserwatorium astronomiczne, które otwarte zostało w 1928 roku. Jan Pietrzykowski w swojej książce pt. „Hitlerowcy w powiecie częstochowskim 1939-1945” przytacza spis zamordowanych przez Wehrmacht we wrześniu 1939 roku w zachodniej części powiatu częstochowskiego (obecnie pow. kłobucki). Imienna lista zamordowanych obejmuje 405 osób. Nie jest to pełna lista mieszkańców ziemi kłobuckiej zamordowanych we wrześniu 1939 roku, lecz tylko tych, których nazwiska autor zdołał ustalić.
W niemieckich opracowaniach historii jednostek 19. Dywizji Piechoty, powstałych w latach wojny, jak i po jej zakończeniu, a dotyczących wydarzeń w rejonie Parzymiech w pierwszym dniu wojny, ludność cywilna występuje w zupełnie innej roli – nie jako ofiary, lecz jako podstępny wróg, strzelający zza węgła do niemieckich żołnierzy. Często przy tym pojawiają się określenia jak: powstańcy, ochotnicy, strzelcy zza węgła, wolni strzelcy czy strzelcy z dachu – sugerujące, że byli oni od dawna przygotowywani przez polskie władze do tego typu działań.
Bestialstwo żołnierzy Wehrmachtu w pierwszych dniach wojny wynikało ze zjawiska powszechnej nerwowości panującej wśród niemieckich żołnierzy, którzy w zdecydowanej większości znaleźli się w bezpośredniej strefie ostrzału, pod ogniem przeciwnika, którego nie zawsze można było zlokalizować. Żołnierzom niemieckim mówiono wcześniej, że nie mają przed sobą poważniejszych oddziałów regularnej armii. A zatem kto do nich strzelał? Odpowiedź dla nich była prosta – podstępni cywile, przebrani za żołnierzy. Stres walki, pierwsi ranni i zabici koledzy, faktyczne albo wyimaginowane zagrożenie, powodowały nieunikniony „szok bitewny”, prowadząc do aktów terroru skierowanych przeciwko ludności cywilnej.
Praktyka palenia wsi miała tak masowy charakter, że spowodowała reakcję dowództwa 10. Armii niemieckiej, które w zarządzeniu wydanym 3 września 1939 roku zwróciło uwagę na niedopuszczalność podpalania gospodarstw w drodze odwetu.
Facebook
YouTube
RSS